środa, 27 listopada 2013

Rozdział 13

Przecież był potworem, zdolnym do zabicia każdego kto mu stanie na drodze.  Lubił patrzeć na ludzkie cierpienie… Nie miał nic przeciwko Igrzysk.  Dlaczego się nie cieszyłam z jego śmierci?
Z drugiej strony był chłopakiem, który próbował przetrwać. Chciał wrócić do rodziny. Był wnukiem, synem, kuzynem, uczniem, bratem, kochankiem… a ja to zniszczyłam.
Podobno Igrzyska rujnowały życie każdego zwycięzcy. Narkotyki, alkoholizm czy popadanie w problemy psychiczne. Jednak nikt nie próbował się domyślić jak się czuć zwierzyną, która za chwilę ma wisieć na zdobywczej ścianie. Kapitol zmienił go. Wmówiono mu. Właściwie nam wszystkim.  Zostaliśmy zmanipulowani przez władze, które wpajały nam to, że musimy zabijać inaczej sami zostaniemy zabici.
Przez głowę przelatywały mi obrazy zakrwawionych i ubranych w organy krzaków. Legolas, nadziany pośród tej niby niebezpiecznej pułapki, prosił:  To… oni. Zr…obi…li to. Bł…a…gam. Pom… pomóż mi.
Westchnęłam  w ciemności i przyciągnęłam obolałe kolana do siebie.
Nie chciałam nikogo zabijać. Nigdy. Pech zesłał mnie na świat pełen bratobójczych walk i dominacji.  Gdy zobaczyłam krew lejącą się na drewnianą posadzkę domu , poczułam dziwne odczucie.  Kainowe piętno.
Mężczyzna prześladował mnie przez bity miesiąc w ciemnych snach. Śmiał mi się prosto w twarz , kiedy ja próbowałam ratować własną skórę.
Ojciec nigdy nie powiedział kim był owy napastnik. Podczas nieustannie zadawanych pytań  nastawała cisza ,przechodzenie do innego tematu.  Nikt prócz mojej rodziny nie wiedział o mojej pierwszej ofierze.  Gdyby ktokolwiek usłyszał plotki  było by po mnie.
Legolas walczył, Legolas uratował i Legolas zginął- szeptała dżungla.
Wspominając wszystkie okropności, jaką miałam czelność nazywać Legolasa potworem? Sama nie byłam lepsza.  Zabiłam. I to dwa razy. Stella się nie liczyła, to była jego strzała.
Ale ją zepchnęłaś I nie żyje, tak jak on.
NIE ŻYJE. NIE ŻYJE. NIE ŻYJE. NIE ŻYJE. NIE ŻYJE. NIE ŻYJE. NIE ŻYJE. NIE ŻYJE. NIE ŻYJE.
Byłam hipokrytką, która myślała, że jest niewinnym koteczkiem bawiącym się papierową kulką.
Sama miałam kiedyś kota.  Nazywałam go Wieczorek, ponieważ zwykł wychodzić na polowania ,  gdy słońce kończyło swą wędrówkę. Był małym, sprytnym kocurem o dymnym ubarwieniu. Mieszkał u mnie w pokoju trzy miesiące. Potem uciekł zostawiając mnie pogrążoną  w smutkach.
Pociągnęłam zakatarzonym nosem w ciemności.
Znalazłam tą norę niedaleko rzeki. Może nie była zbyt duża, lecz ważne było to , że się zmieściłam.  Plecak trzymałam na kolanach, a nogi miałam trochę podkurczone.  Z tej kryjówki nikt nie mógł mnie zobaczyć.
Gdy tu dotarłam miałam jeden cel. Pójść spać. Jednak sen nie nadchodził zbyt szybko. A tu jakieś zwierze postanowiło  pospacerować nade mną. Albo jakiś piskliwy szczur myknął mi obok nogi. A do świtu było coraz bliżej.
Pierwszy baran, drugi baran, trzeci baran, czwarty baran, piąty baran, szósty baran, siódmy baran…
Westchnęłam ciężko, przesuwając się bliżej ściany ziemi. Kilka zwisających korzeni zahaczyło o moją głowę.
Przypomniały mi się Siedemdziesiąte Czwarte Igrzyska. Zmagania Katniss i Peety oglądało całe Panem. Kochankowie nawzajem pocieszali się i pomagali sobie w trudnych chwilach. Czemu ja nie miałam takiego sojusznika? Może dlatego, że byś go zabiła w najbliższym czasie?  Jednak Igrzyska się skończyły, a  komediancka farsa  zniknęła. Katniss wygrała, pogrążona w żałobie. Podobno długo ją namawiali , aby została Kosogłosem. Gdy kolejna edycja gry upływała spokojnie, Dystrykty razem z Everdeen na czele, postanowiły zaatakować. Pamiętam, jak schowałyśmy się całą rodziną . Piwnica była mokra i cuchnąca. Do dzisiejszego dnia przypomina mi się fetor koszmaru.
Jednak nawet Katniss się nie udało.  Została zawleczona do Kapitolu, gdzie ją zabili. Zamordowali połowę dystryktu. Jej krewnych, przyjaciół…
Sen okazał się gorszy niż rzeczywistość. Wszystkie wydarzenia z dzisiejszego dnia odtwarzały się w kółko, jak zacięta kaseta.  Grzejąca lawa, Ósemka, tunele,  jagody i kruk, trwający w nieskończoność deszcz,  śmierć chłopca z Czwórki, prezent od Valerii, ucieczka na klif, zabicie Kevina  i Stelli, Legolas…
Wciągnęłam ze świstem powietrze.
Stella żyje.
~~~
Jak mogłam pominąć tak wielki błąd? Przecież rozlał się, jak atrament, na kartce, był wielki, czarny. A ja głupia byłam ślepa.
Nie usłyszałam huku, poduszkowca, jej twarzy na niebie. A ile ważnych rzeczy potrafimy ominąć spokojnym krokiem?
Nie wiedziałam jak  bezczynnie spać.  Przecież ona mogła się kryć w krzakach nieopodal strumyka.
Wygramoliłam się z nory przysłaniając oczy. Słońce , które dopiero wzniosło się ponad krajobrazem drzew, przewidywało dzisiejszą suszę. Spowita zielenią dżungla była pełna zwierząt i tętna życia. Oraz śmierci. Nie zapominaj o śmierci.
Spojrzałam w kierunku nory. Jej ciepłe , lecz wilgotne brzegi zapraszały , bym odpoczęła sobie jeszcze kilka godzin. Mogłabym patrzeć na niebo pełne gwiazd, na którym raz na wieczór pojawiało się godło Panem.  Nie musiałabym nic robić, sami by się pozabijali. Dopóki organizatorzy by mnie nie wygonili, lub jakiś trybut by nie wpadł z wizytą. Jeżeli się cofnę, zginę.
 Odwróciłam się tyłem do legowiska ruszając brzegiem strumyka. Płynął na południe. A przynajmniej tak mi się zdawało.
Godziny mijały ociężałe, a słońce prażyło niemiłosiernie.  Woda skręcała to w tę, to w tamtą. Wolałam nie wiedzieć, ile godzin mogłam przejść , aby dojść do niczego. Lecz tam gdzieś hen daleko, coś musiało być. Na pewno.
Wybijałam rytm o udo, jakiejś melodii, która złapałam w Kapitolu. Lub gdzieś indziej. Nie pamiętałam, lecz na pewno była wciągająca.
Jeden krok, drugi krok i trzeci. Patrz, jak łatwo. I dalej: czwarty krok, a po nim piąty.
Pośród drzew jak na arenę, było spokojni. Kiedy wiał lekki wiatr, drzewa , krzaki i trawy wiły się we wszystkie kierunki świata. Jak w tańcu. Błoto , które po pewnym czasie lekko stwardniało, plaskało między moimi butami, rozpryskując wszędzie wodę i ziemię. Wokoło brzęczały owady, które przeganiałam rękoma.  Czasem słyszałam śpiew ptaków, które tak jak ja były zmęczona. Jakaś wielobarwna papuga przeleciała nad mą głową.
Nagle w brzuchu rozległo się donośne burczenie.
Nic nie jadłam, prócz kanapki i krakersów, które skonsumowałam wczoraj. To naprawdę wydarzyło się wczoraj? Zdawało mi się, że od tamtego dnia i wieczoru minęło tysiąc lat. Przystanęłam i podparłam plecak na kolanie. Wyjęłam z niego szarawy bidon wypełniony wodą i paczkę krakersów, którą musiałam w końcu dokończyć.
Jednak jedzenie przybyło, tak jak zniknęło. Wodę ponownie napełniłam, kucając przy strumyczku. Musnęłam dłonią płytkie dno. Palce zahaczyły o muł i szare kamienie. Wolałam zimną i czystszą wodę, lecz co innego mogłam wypić? Zakręciłam bidon i włożyłam go do plecaka.
Wieczór niemal mnie zaskoczył. Złociste chmury namalowane na różowawym niebie, błądziły wzdłuż areny. Tak samo jak ja. Tylko , że ja nie mam złocistych włosów.
Roześmiałam się na tą myśl.
Wdrapałam się na najbliższe drzewo i zasnęłam bez kolacji.  Nie obejrzałam podsumowania dzisiejszego dnia, gdyż i tak wiedziałam kto zginął.
Gdy nastał okres przed rankiem, zbudziłam się ze straszliwego i skrapianego krwią snu.  Błyszczące gwiazdy ubrały sklepienie niebieskie. Wyglądała jak choinka. Lecz i tak wiedziałam , że to wszystko jest fałszywe. Nawet dzień, czy noc.
Przenikliwy huk obudził połowę areny. Kurczowo złapałam cep, w obawie o życie.
‘’…Starzy ludzie nazywają ją ‘’godziną wilka’’. Jest to godzina, w której najwięcej ludzi i najwięcej się ich rodzi. W tym czasie nachodzą nas koszmary. A kiedy się budzimy, ogarnia nas trwoga.’’ * 
Przymknęłam lekko oczy, próbując wypocząć.  Myślałam o domu, o siostrze i bracie, rodzicach. Czy mnie teraz oglądają? Czy martwią się o mnie? Czy płakali, gdy Kevin lub Legolas próbowali mnie zabić? Czy z zapartym tchem  przyglądali się mojej przygodzie przy gruzach? Matka prawdopodobnie płakała, gdy sojusz ścigał mnie do klifu. Myślała, że straci córkę. A jednak przeżyłam, zobacz. Będziesz ze mnie dumna, gdy wrócę do domu, prawda?
Otarłam ręką o wysuszoną korę. Miała grudki i lekkie wybrzuszenia. Westchnęłam ze zmęczenia i ponownie zapadłam w  niespokojny sen, przeplatający się z jawą.
Gdy słońce wzbiło się ponad zieleń ziewnęłam.  Obolała zeszłam powoli z drzewa i napiłam się wody ze strumyka. Ciche ćwierkanie ptaków, sprawiło, że poczułam się samotna i smutna. Mogę zginąć. A  wtedy już nie zobaczę rodzinnego dystryktu.
Poświęciłam krótką chwilę , aby zorientować się co się dzieje. Usłyszałam świst wiatru i tupot ciężkich butów. Skryłam się za pierwszym lepszym drzewem, przyciskając się do drewna.
Dyszący chłopak biegł jak najszybciej mógł. Miał zraniony policzek, z którego spływała krew. Jego blond włosy były brudne i miały w sobie kurz.
Struve.
Chciałam krzyknąć, że jestem tutaj. Lecz powstrzymałam się w ostatniej chwili.

Bo tam biegł Struve. A za nim dzikie koty.
*Hour of the Wolf – Bergman
~~~
Nawet nie zdajecie sobie sprawy jaką miałam długą przerwę w pisaniu. To mi się nie chciało laptopa włączyć, to poprawiałam matmę, to co innego, to coś jeszcze innego. Oczywisty jest brak czasu. No i moje lenistwo.
Dzisiaj nie poszłam na trening i zebrałam całą swoją siłę i zamiast napisać rozdział na Trzeciego bloga , zmusiłam się by stworzyć to coś. To , że miałam tak wiele pomysłów na owego kolejnego bloga, zmotywowało mnie jeszcze bardziej. Skoro dzisiaj miałam taki napływ weny to w końcu ukończyłam ten niekończący się rozdział :P
Jestem na dodatek załamana, bo skończyłam Taniec ze smokami. Epilog , tak powiem, wnerwiający. Skończył się na czymś ciekawym, już myślę, że jeszcze jeden rozdział. Przerzucam kartkę, a tu: Dodatek Westeros. ;-;
Tak więc<ekehem>Georgu R. R. Martinie. Pisz szybciej ,bo nie wytrwam. Nacieszę się czwartym sezonem serialu, a co mi tam. Śmieszna sprawa. Jako jedyna z całej rodzinyprzeczytałam ,jak na razie, wszystkie części. Mogę spojerować do woli! *breackdance*
 W innym przypadku brat mnie zbije. Już tak iedyś zrobił , kiedy mu skłamałam co się wydarzy. Oczywiście nie była to prawda. Auć.        
Jak tam było ludziska na WPO? U mnie  fenomenalnie, lecz już nie chce mi się opisywać co mi się nie podobało lub podobało, gdyż pewnie was już zanudzam i jeszcze tyle razy pisałam to w komentarzach na fejsie , że jestem zmęczona.
Mam tylko dla was jeszcze jedną sprawę! ^-^
Paczajcie co znalazłam na odłamach internetu! XD
A więc:
Pozdrawiam
Slendy
PS: Czytasz? Komentuj! To bardzo dla mnie znaczy, gdy widzę komentarze! c:

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 12


-Zatrzymajmy się tutaj.- poprosiłam , ze znużeniem. Już kilka godzin błądziliśmy po parnej dżungli. Nie mogliśmy nigdzie znaleźć , ani dziewczyn, ani innych trybutów, Jakby schowali się, bojąc jakichkolwiek  odgłosów puszczy. Legolas raz za razem odwracał się, niespokojny. Zaczęłam się denerwować. Może specjalnie chodzimy w kółko, ponieważ chce , żeby jego sojusznicy mnie zgarnęli?
Promyk zaufania gasł z każdą chwilą.
Legolas spojrzał na niebo, mrużąc oczy. Robiło się ciemno,
-Jak chcesz, możemy przenocować na drzewie.
Złapałam się wilgotnej kory, odpychając się odnóżami, Po chwili byłam już na górze.
-Wchodzisz?- zawołałam. Chłopak stał na dole i rozglądał się.
-Ta… Poczekaj.- i wkroczył w krzaki.
Westchnęłam i rozsiadłam się na pniu.
Spojrzałam na czyste niebo. Błyszczący księżyc być w całej swojej kwadrze. Pode mną , cykady śpiewające swoje pieśni. Jednak gdzieś w oddali słychać było łkanie, które przebijało się przez dźwięki natury.
Legolas wdrapał się na drzewo.
-I co tam znalazłeś?- zapytałam wyjmując krakersa z plecaka.
-Myślałem, że ktoś nas śledzi.- mruknął i przysiadł , częstując się.
 -A jest takie ryzyko? Przecież nikogo nie spotkaliśmy przez całą drogę.
-Myśl. Mogą specjalnie się chować i podczas chwili nieuwagi będzie po tobie.
Hymn Panem rozgrzmiał na całą arenę. Ptaki wyleciały ze swoich gniazd, lekko pokrakując.
Na niebie pokazano obraz pierwszego poległego trybuta. To… Jane Rowling.
Spojrzałam na Legolasa. Uśmiechnął się sam do siebie, z oczami wpatrzonymi  w niebo.
Twarze chłopaka z Czwórki, Kevina i pary z Dystryktu Siódmego pojawiły się i znikały. Tak jak oni. Urodzili się, aby umrzeć. Następnie chłopcy z  Ósemki, Dziewiątki i Dziesiątki.  Zdjęcie dziewczyny Dystryktu Jedenastego i pary górniczego dystryktu ujawniły się na końcu.
Całe przedstawienie zniknęło.
Przeraziło mnie to, że przeszłam przez to obojętnie. Nie użalałam się, nie płakałam ani nie cieszyłam się. Nawet tych ludzi nie znałam. Kilka minut gadania czy treningu nie zrobiło z nas przyjaciół. Nie mogłam wylewać łez dla nieznajomych. Musiałam być twarda i wygrać tą grę. Grę o życie.
-Kogo zabiłaś?- wyrwał mnie z rozmyśleń chłopak, przełykając krakersa.
Odebrałam mu z rąk torebkę z przysmakami i włożyłam do plecaka.
-Zabiłeś ją.
-Hmy?
-Zabiłeś ją… Jane.-  oznajmiłam z przerażeniem. Igrałam z ogniem.
Legolas zaśmiał się i strzyknął kostkami u rąk.
-Ją? Sama się o to prosiła.
-Jak można zabić kogoś ze swojego Dystryktu?- jęknęłam i zaczęłam się pakować.
-Nie każdy jest przyjacielem, Shireen.- wycedził Legolas. – Zrozum to. Może u ciebie wszyscy są ze sobą zżyci. Skąd wiesz, że ją znałem?  Kto wie? Mogłem mieć niewyrównane sprawy z tą całą Jane. Arena to idealnie miejsce do rozwiązywania takich konfliktów.
-Kogo jeszcze zabiłeś?
-Chcesz wiedzieć?- mruknął zachłannie.- Wyrżnąłem połowę z nich. Wszyscy upadali, gdy ja cieszyłem się z ich śmierci. Para z Siódemki, Dziesiątka, Jedenastka, Kevin, męska Dwunastka.  Ja chcę przeżyć te Igrzyska! Chcę żyć.
-Jesteś potworem.- wyszeptałam.- Nawet nie jesteś zawodowcem. Jak to możliwe?
-Skąd wiesz, że nim nie jestem?- uśmiechnął się.-Ech, no cóż. Myślałem , że dłużej ze sobą pobędziemy. Kolejny martwy trybut do mojej listy.
Złapał mnie swoimi wielkimi łapskami i zaczął spychać z konaru.  Pięści same poleciały. Z jego złamanego nosa poleciał strumień krwi.
Jednak jeden mały błąd zaważył nad całym moim życiem.
Mokra kora nie zdawała się utrzymać mojego ciężaru. Zachwiałam się i…
Właśnie: i?
Moje myśli powędrowały do najciemniejszych zakamarków i tuneli. Wspomnienia, smutki i radosne chwile. Spadanie zdawało się trwać w nieskończoność. Następnie ostry ból w plecach i łapanie oddechu.
Każda część mego ciała skupiła się na kostce i kręgosłupie. Bez krzyku się nie obyło.
Syknęłam ciężko i zamknęłam załzawione oczy.
Czy śmierć aż tak boli? Dlaczego Legolas mnie już nie wykończy? Błagam, niech ten koszmar się skończy…
Odetchnęłam i ścisnęłam dłoń w ziemie.
-Spokojnie.- dyszałam
Jęknęłam i usiadłam. Musiałam zebrać całą swoją siłę, aby wykonać najprostszą czynność w życiu człowieka.
Rozejrzałam się. Nigdzie nie było widać Trójki. Drzewo było puste. Uciekł.
Wstałam, lekko kulejąc. Czy Legolas zostawił mnie, utrzymując w ciągłym strachu? Może za chwilę wyskoczy z skądś i mnie zabije?
O tak. Błagam, zabijcie mnie.
Kołysząc się zaczęłam szukać broni. Cep wypadł  podczas ‘’latania’’.
-Shir…en.- zamarłam. Zachrypnięty głos wydobył się zza krzaków.
-Kto tam?!- wrzasnęłam, zgarniając patyk z ziemi.
-Pro…szę..
Podeszłam do badyli. Zza kilku gałązek wystawała noga. Odgarnęłam drewno.
-Matko.
Legolas leżał pośrodku łysego krzaku. Różnej grubości patyki, konary i pale niewiadome skąd, wbijały się w jego podrażnioną i zakrwawioną skórę. Wnętrzności i krew wypływała, robiąc wielką , żywą kałużę.
Zakryłam dłoń ręką, powstrzymując wymioty.
Co ja zrobiłam?
Zabiłam, zabiłam , zabiłam.- słowa, jak echo rozprzestrzeniły się po mojej  głowie.
-Pr…oszę.- poruszył kaleko dłońmi, płacząc.- To… oni. Zr…obi…li to. Bł…a…gam.- odkaszlnął.- Pom… pomóż mi.
Pomóż mu! Nie pozwól mu cierpieć. Nikt nie ma prawa tak umrzeć. Pomóż mu…
Oddaliłam się i w biegu zgarnęłam cep, plecak i ekwipunek Legolasa, razem z bronią.
Proszę, proszę, proszę…
Nie. Niech pocierpi, tak jak ci których zabił.  Mam nadzieje, że udusi się tą sprawiedliwością.
Oświetlona światłem księżyca droga zdawała się nie mieć końca. Odnalazłam polane i czystą wodę, którą jak najszybciej napełniłam bidon. Gdy rzeczna  ciecz ponownie wyruszyła swoją wędrówkę,  przenikliwy huk wypełnił uszy wszystkich żyjących trybutów. Legolas zakończył swoje męki.
Nawet nie zasługiwał na tak szybką śmierć.
Pozostawała teraz decyzja. Nie wiedziałam czy mam wyruszyć na poszukiwania dziewczyn, czy działać na własną rękę. Przecież nikomu nie mogłam ufać, lecz musiałam też mieć jakąś pomocną dłoń. Sojusz w każdej chwili można przerwać, ale jak? Zabijając? Uciekając?
Przecież nie zamorduje. Obiecałam rodzinie i sobie. Wtedy. Dokładnie dwa lata temu.
~~~
Cały dystrykt Szósty oblał deszcz. Woda dudniła w zardzewiałe dachy, a błoto chlapało. Wszystkie rodziny z zapartym tchem oglądały tegoroczne igrzyska.
W jednym z rzędów mało urodzajnych domów mieszkała piątka osób. Matka, ojciec i trójka dzieci. Tak jak każdy, oglądali zmagania Katniss i Peety na arenie.
Rozsiedli się w tak zwanym salonie , opatulając się kocami i poduszkami.
Bębniący deszcz zagłuszał stary telewizor.
-Mamo?- zapytała najmłodsza córka. Dwuletnia Annabeth siedziała obok rodziców na kanapie.- Czy ja też będę musiała to przechodzić?
Matka przytuliła  ją i pocałowała w czółko.- Nie, kochanie.
Na ekranie, przerażona Katniss znalazła martwego Peetę w krzakach z jagodami. Zapłakana , przyciągnęła go do siebie i szeptała błagalne słowa.
Nie spodziewała się takiego zakończenia.
Shireen,  ruda trzynastolatka, siedziała na podłodze i przyciągnęła kolana do brody. Rozmyślała, dlaczego skazano ich na taki los. Przecież niewinni ludzie co roku się bali się losowań na dożynek. Jeden ruch i po nich.  Dziewczyna miała nadzieje, że nigdy nie będzie na miejscu Peety, czy innych trybutów. Sama w tym roku widziała wybory.  Librae Erwin przeczytała białą ,jak jej zęby kartkę , a następnie biedna, drżąca ze strachu dziewczynka stała na scenie, łkając. Tak samo było z chłopcem. Shireen nie chciała wiedzieć , jak to jest umierać.
Katniss ruszyła dalej, zostawiając Peetę poduszkowcom.
Najstarszy z rodzeństwa, osiemnastoletni Oliever,  był szczęściarzem. Podczas bycia tchórzliwym czternastolatkiem, ktoś zgłosił się za jego miejsce, gdy go wylosowano. Sam nie mógł uwierzyć. Usłyszał swoje nazwisko. Błędnym wzrokiem oblekł tłumy ludzi. Wszyscy oddalali się od niego, pokazując , gdzie stoi. Oliever z przerażeniem chciał ruszyć nogą, wtem jakiś starszy chłopak wyskoczył i zgłosił się na ochotnika. Wtedy brat Shireen po raz pierwszy odetchnął z ulgą. Lecz jego ‘’ratownik’’ nie przetrwał rzezi. Po raz pierwszy Oliever zrozumiał. Musiał zacząć ćwiczyć , gdyż w każdej chwili mogli go ponownie wylosować.
-Idziemy spać?- ziewnęła matka, trzymając słodko śpiącą  Annabeth w ramionach.- Mam dość już tego przedstawienia.
-Mhym.- westchnął ojciec wstając i przeciągając się. Wyłączyli telewizor i rozdzielili się do swoich pokoi.  Rodzeństwo spało w jednym pokoju. Rozścielili  łóżka i wpadli w objęcia Morfeusza.
Jednak, gdy po domu rozległ się cichy trzask otwieranych drzwi nikt się nie obudził z głębokiego snu. Prócz Shireen.
Dziewczyna wstała i nie wiedziała, czy wywlekać  kogokolwiek z pokoju, gdyż słyszała różne , niespokojne dźwięki 
Postanowiła wyjrzeć przez drzwi. Myślała, że jakiś zmarznięty kot wszedł, by wyschnąć i przespać burzliwą noc.
Otworzyła cicho drzwi, żeby nie obudzić rodzeństwa. Naprzeciw ujrzała zamknięte wejście do sypialni rodziców. Potem tylko ciemność.
Westchnęła z ulgą i już miała wracać spać.
Usłyszała szmery dobiegające z salonu.
Przymknęła za sobą drzwi i na palcach przeszła mały korytarz.  Zatrzymała się przy łuku do salonu i spojrzała na przerażający widok. Jej ojciec leżał bezsilnie za podłodze, przyciśnięty przez nieznajomego, który trzymał nóż przy jego szyi.
Oddychająca  ciężko dziewczyna  nie miała pojęcia co robić. Napastnik jej nie widział, gdyż stał tyłem do niej. Szeptał coś do jej ojca.
Wtedy zauważyła stary pistolet jej rodziny, który prawdopodobnie został wyszarpnięty z rąk jej ojca. Leżał na zimnej, drewnianej podłodze. Umiała się nim obsługiwać.
-Jak to jest być tak blisko rodziny, a śmierci?- spytał cicho mężczyzna.- Opowiedz mi, Waren.
Dziewczyna powoli podeszła do broni. Sięgnęła po nią.
Skrzypienie desek odwróciło do niej napastnika. 
-Strzelaj Shireen!- wrzasnął jej ojciec, cały oblany potem.  Napędzana strachem i rychłą utratą bliskiego  nacisnęła spust. Mężczyzna upadł.
-Już dobrze, Shir.- ojciec  wstał i objął płaczącą córkę.- Już dobrze.

Cała rodzina zbiegła się do salonu. Po długiej  naradzie, postanowili zakopać ciało głęboko na polanie, blisko odgrodzenia Dystryktu. Tam również spalono krzak.
~~~ 
Miałam dodać ten rozdział w Heloim po zbieraniu słodyczy, lecz... sama nie wiem czemu nie skończyłam tego rozdziału w tamten dzień. Na początku napisałam kompletnie inną wersje zaczynającą się od spadania Shireen, potem musiałam przeczytać to na świeżo. Wczoraj postanowiłam skończyć i poprawić kilka błędów. I nagle mnie olśniło. Napiszę mroczną przeszłość Shir! I kolejny wieczór/ cały dzień w pracy ;-;
Przepraszam, prawie  cały miesiąc czekaliście na rozdział...
A ja jeszcze pisze rozdział na innego bloga, uczę się , kończę Taniec ze smokami... trochę pracy jest.
Chciałam wam życzyć wesołego Heloim ,dużo cukierków i inne dupelelelelelelelele, lecz się trochę spóźniłam. Więc życzę wam miłego końca weekendu! xD
Pozdrawiam
Slendy

PS: Forest Gump to najlepszy film jaki widziałam. *.*