niedziela, 1 września 2013

Rozdział 9

Rozdział 9
-Sześćdziesiąt.- zaczął odliczać męski głos.
Znajdowaliśmy się w wulkanie. Naprzeciw każdego trybuta mieściło się jezioro lawy z wysepką na środku- Rogiem Obfitości. Płaskie ,a zarazem zdradzieckie kamienie dryfowały po pomarańczowej wodzie.  Z wulkanu można było wyjść licznymi tunelami, które prawdopodobnie zaprowadziłyby  nas na zewnątrz.
-Pięćdziesiąt.
Cep znajdował się w samym środku budowli, co prowadziło do tego, że muszę wskoczyć w sam środek pola walki. Wszyscy będą walczyć jak kruki o padlinę, a ja mam zamiar do nich dołączyć.
-Czterdzieści.
Stylistka kazała mi nie podchodzić zbytnio do Rogu Obfitości, ale co innego mam zrobić? Każdy plecak, oraz broń znajdowała się po drugiej stronie brzegu.
-Trzydzieści.
Emily kiwnęła mi głową w stronę północnego wyjścia.
Ta, jasne i co mam jeszcze zrobić, wskoczyć w ogień?!
Przecież ona dokładnie się  tam się znajduje!
-Dwadzieścia.
Lawa zaskwierczała , zapraszając nas do zabawy.  Trybuci oddychali, nierównym oddechem. A drzewa… czy ja słyszałam szum liści?!
-Dziesięć.
Nachyliłam się do biegu, czując ciepłe opary.
-Pięć. Cztery.
Tylko się nie spal, tylko się nie spal, tylko się nie spal.
-Trzy. Dwa. Jeden.
Rzuciłam się na najbliższy kamień i próbowałam zachować równowagę. Następnie skoczyłam na kolejny, który przybliżał mnie do Rogu.
Poczułam lekkie potrząśnięcie. Odwróciłam się. Nie jestem jedynym marynarzem na tym statku.
Ness Perez  powaliła mnie na twardą skałę, próbując przybliżyć moją głowę do lawy.  Zaczęło śmierdzieć spalonymi włosami. Zrzuciłam dziewczynę na bok i pięści same startowały do okładania po jej głowie.
Po chwili świst lecącego oszczepu przerwał moje działanie. Muszę iść po broń.
Zostawiłam, swoją niedoszłą zabójczynie i pobiegłam do Rogu, przeskakując ostatnią szczelinę między kamieniem a wyspą.
Zgarnęłam jakikolwiek nóż, oraz plecak i ruszyłam w głąb walki.
Podczas biegu, słyszałam wrzaski i fetor palących się trybutów. A jeszcze dwa dni temu jedliśmy razem lunch…
Zabrałam cep gwałtownym ruchem, gdyż dziewczyna z Ósemki, chciała mi w tym przeszkodzić. Uderzyłam ją z rozmachem w brzuch i uciekłam do najbliższej drogi wyjścia.
Przez pewien czas błądziłam w tunelu. Kierunki rozpoznawałam po odgłosach walki z Rogu Obfitości.
Mogłam ją zabić… Kogo? Tą… tą dziewczynę z Ósemki, Rose. ONA chciała cię zabić, więc teraz stul pysk i idź dalej!
Wariuję, wariuję , wariuję!
-Gdzie jest to cholerne wyjście.- mruknęłam
Jak na zawołanie znalazłam ujście z ciemnej groty.
Wszędzie były liściaste drzewa, kwiaty , przeplatane strumykami i górami. No świetnie, utknęliśmy w dżungli.
Zanim zrobiłam jakikolwiek postój, przeszłam kilkadziesiąt metrów. Przecież musiałam się czuć bezpiecznie.
Usiadłam koło krzaków i wyjęłam wszystkie rzeczy z plecaka. Maść, chusteczki, pusty bidon oraz suche krakersy ponownie wylądowały w mojej ‘’torbie podróżnej’’.
Po chwili zastanowienia, postanowiłam zostać tu na jeszcze trochę.  Rozglądałam się jak oniemiała, jednak całą magię przerwało osiem huków. Osiem jak Dystrykt Ósmy, jak Rose z Ósemki, która pewnie leżała teraz martwa.  Dzięki mnie.
Koło mnie znajdował się krzak. Zaczęłam skubać jego zielone liście, gdy nagle na ziemie spadła jagoda.
- Jagody!- krzyknęła z zachwytu Annabeth. Dziewczynka od razu podbiegła do krzaków i oderwała jeden owoc, pokazując go siostrze.
-Zostaw , może być trujące.- Shireen wyrwała kulkę jej małej  piąstki.-Chodź, musimy iść do domu. Jesteśmy za blisko ogrodzenia, Strażnicy nas pogonią. Nie chcesz  tego, prawda?
-Nie.- odparła, skarcona.
Kiedy dwie siostry, jedna trzynastoletnia, a druga czteroletnia, ponownie rozpoczęły swoją wędrówkę, mały , wychudzony chłopiec podszedł do pięknego, owego krzaku z jagodami. Podniósł  z ziemi opuszczoną kuleczkę i powąchał ją.
Od tak dawna nic nie jadł… Był taki głodny…
- Zostawiłam tam  moją lalkę! -powiedziała Annabeth.
-Pójdziesz sama?- spytała siostra.
-Oczywiście.- oznajmiła dumnie i podreptała do miejsca pod ogrodzeniem. Jak przewidywała, znalazła tam swoją zabawkę.
Jednak, gdy podniosła wzrok…
-Shireen!- krzyknęła rozpaczliwie.

Po tym tragicznym wydarzeniu, krzak spalono, a chłopca pogrzebano. Nie wiadomo, kto był jego rodzicem, nikt się nie zgłosił po jego ciało. Teraz kolejne dziecko leży w bezimiennym grobie…
-Quark!-  Smukły ,ciemny kruk podleciał do mojej osoby. Ptak wylądował na ziemi w poszukiwania ziarna.
-Witaj mój mały przyjacielu.- szepnęłam.- Chcesz może trochę jagódki?
Kruk odpowiedział mi swoim ptasim odgłosem, co wzięłam z ‘’tak’’.
Urwałam kawałek owocu i podrzuciłam mu pod dziób.
Ptak zaczął skubać .
-Co tu tutaj robisz? – mruknęłam. Przecież w dżungli nie ma kruków. Przynajmniej tyle pamiętam ze szkoły.
-Quark!- Ptak upadł ma ziemię. Tarmosił się po gruncie, a następnie zamarł. 
Wzięłam pozostawioną przez ptaka połowę mięsistej kupy i przyjrzałam się jej.
Od tej samej kulki zginął Peeta Mellark, trybut z Dwunastki z Siedemdziesiątych Czwartych Głodowych Igrzysk.

Ha ha! No świetnie, podrzucili mi tu łykołaki!

~~~ 
no tak, dawno nie było. Otóż miałam, powiedzmy ''mały'' problem z laptopem. 
Zepsuł mi się. Wszystkie trzy rozdział, które napisałam z wyprzedzeniem znikły, przepadły, nie ma ich. Musiałam wszystko pisać od nowa. Dzisiaj w nocy pisałam rozdział z TEGO BLOGA , a cały ranek z tego ;_;
Jestem załamana.
Rozdziały będą się pojawiały rzadziej, bo szkoła.
Wolę się nie przyznawać ile mam lat bo i tak mam teraz łatwo...
Pozdrawiam
Slendy

1 komentarz: